Grecja – no to w drogę!

 

Nie ma dobrego czasu na podróże... i każdy czas jest idealny... wszystko zależy od podejścia... tak było też i tym razem... tak odwiedziliśmy Ateny. No to może od początku. 

 

Z zamiarem tygodniowego odpoczynku w Grecji zbieraliśmy się dość długo. Chwilowo zamieszkali tam nasi przyjaciele, więc tylko czekaliśmy na „chwile”, aby ich odwiedzić. Styczeń, to był kiepski moment na wyjazd do Grecji, wiadomo zima. Jednocześnie akurat zmieniałem pracę i był tydzień wolnego. Żona wróciła z pracy i mieliśmy spokojnie ustalić czy jedziemy i kiedy. Rozmowa była dość dynamiczna... no bo jak jechać to jak najszybciej, aby być w weekend. No jak najszybciej to za godzinę! Szybkie pakowanie i o 17:00 ruszyliśmy w drogę. 

 

 

Weronika miała wtedy 3 miesiące i spała praktycznie cały czas. A Szymon to już tak przyzwyczajony do spędzania długich godzin w samochodzie, że wytrzyma wszystko. No i noc przed nami, a w nocy dzieciaki śpią. Trasa dobrze policzona 1500 km i 18h w południe będziemy. 

 

Nikt jednak nie przewidział, że w styczniu na autostradzie w Serbii, będzie śnieżyca. A tam się nie odśnieża, tylko stawia znaki „w razie śniegu 60 km/h”. Trasa ta to mordęga... w dodatku mieliśmy wlany letni płyn do spryskiwaczy. I co chwile zamarzał. Musieliśmy na stacji zakupić zimowy, a ja kluczykiem kułem lód, aby się przebił do szyb. MASAKRA! Ok. 5 rano wjechaliśmy do Macedonii. Tam było znacznie lepiej! Jednak trudy walki na serbskich autostradach dały się we znaki i musiałem zdrzemnąć się 45 min na stacji benzynowej.

 

 

Po przebudzeniu nastał nowy dzień. Zrobiło się jasno... a chmury przeplatały się z lokalnymi górami. Widok niezapomniany przez całe życie. I nowa siła do dalszej walki z kilometrami. Najbardziej dłużyło się w Grecji. Niby to już tylko 400 km, ale te autostrady to jakaś masakra. Bramki czasami co 30 km, czasami wcale. Drogi kręte na wybrzeżu... jedyna nagroda to wielki i ośnieżony Olimp. 

 

Wspaniale zobaczyć miejsce, gdzie podobno mieszkają mityczni Bogowie. Naprawdę będąc grekiem w tamtych czasach wierzyłbym, że tam musi mieszkać coś boskiego... niesamowity widok. 

 

 

W Atenach byliśmy już o 13:00, czyli 2h spóźnienia do założonego czasu. I tu następna niespodzianka. Greckie litery dały się we znaki i nazwy ulic. Nawigacja wcale nie chciała znaleźć adresu znajomych. W dodatku nawa podana przez nich była inna niż na mapie i inna niż w nawigacji. Jeździliśmy w kółko po 20h w podróży. No ja już wychodziłem z siebie i skakałem obok. Miotało mną i nikt nie mógł nam pomóc. Po 2h jazdy w kółko, trafiliśmy na malutką uliczkę między stacją benzynową a supermarketem. Trasa pokonana w 22h!

 

Byliśmy wykończeni, ale szczęśliwi... kiedy rozpakowaliśmy bagaże, kiedy już dzieci ponownie poszły spać (one i tak zniosły drogę najlepiej), byliśmy wykąpani i marzyliśmy tylko o jednym... co od razu udało nam się spełnić... gadaliśmy do rana z przyjaciółmi przy flaszce najlepszej polskiej wódki.

Czytaj dalej

 

 

poprzednia   następna

 

 

Write a comment

Comments: 0