Gruzja: Dzień I - Tbilisi:

 

Decyzja o wylocie do Gruzji zapadła dość szybko i niespodziewanie. Promocja na bilety, ostatni tydzień urlopu do wykorzystania. Tanie linie lotnicze i byliśmy w Kutaisi. Tak zaczyna się scenariusz setek polskich wypraw do Gruzji. Kraj tak daleki, stał się bardzo bliski za sprawą tanich linii lotniczych. Nasze zadanie było jednak inne. Jak zwiedzić cały kraj w 10 dni? I to z dwójką dzieci? W listopadzie? Odpowiedź jest prosta, potrzeba lokalnego przewodnika z własnym samochodem. A jak się trafi taki, mówiący po polsku to jeszcze lepiej. Tak też było...

 

 

Z przewodnikiem jednak mieliśmy spotkać się dopiero drugiego dnia w Tbilisi. Pozostała nam podróż z lotniska do stolicy i jednodniowe zwiedzanie. Mała aklimatyzacja, przed dobrym zwiedzaniem. Już na początku pojawiły się trudności, gdyż po wyjściu z terminala "zaatakowała" nas grupa taksówkarzy z ofertą przejazdu. Oczywiście ceny nie były dobre i negocjacyjne, ale jak twierdzili nie ma innej drogi. Oczywiście po małym ogarnięciu sytuacji jechaliśmy marszutką do Tbilisi za pół ceny, którą chcieli taksówkarze. Na miejscu, wybraliśmy pieniądze z bankomatu i złapaliśmy lokalną taksówkę do hotelu. Nie był on daleko od centrum, ale mieliśmy sporo bagaży. I tutaj następna trudność, gdyż nie mieliśmy drobnych, a oczywiście taksówkarz nie miał wydać do wynegocjowanej wcześniej ceny. Kazałem mu się zatrzymać w sklepie po drodze, gdzie kupiłem coś do picia, rozmieniając tym samym pieniądze. Taksówkarz nie odezwał się już do końca trasy. No ale początki często bywają dość trudne. Za to reszta nadrabia te przejściowe problemy. Pierwszy hotel mieliśmy tani i ze śniadaniem w cenie. Pan podał nam przepyszny ser lokalny i dobre jedzenie. 

 

 

Po małym odpoczynku ruszyliśmy zobaczyć starą część miasta. Przeszliśmy wielką Aleja Szoty Rustawelego, która jest największą w mieście z wieloma gmachami i siedzibą parlamentu, na końcu docierając do Starego Miasta, z małą, bardzo starą zabudową. Tutaj pierwszy raz spróbowaliśmy gruzińskiego "snikersa", czyli orzechy włoskie oblane zastygniętą masą winogronową na sznurku. Stare Miasto jest odremontowane i bardzo ładne z piękną wieżą zegarową w centrum. Jednak wystarczy tylko zejść ze "szlaku" i trafiamy na budynki w dużej mierze rozpadające się. Kraj ten dopiero odbudowuje się i zaczyna otwierać na tyrystów. Wieczór zakończyliśmy kolacją pod zegarem z miejcowym winem i lokalnymi serami.

 

Czytaj dalej

 

 

poprzednia     następna

Write a comment

Comments: 0