Gruzja: Dzień IV - Stepancminda:

Stepancminda jest miasteczkiem na końcu Gruzińskiej Drogi Wojennej, u podnóży góry Kazbeg. Tutaj pierwszy nasz nocleg organizował nasz przewodnik. I to ogromny atut posiadania przewodnika, gdyż można w pełni poczuć lokalną kulturę. Przyjechaliśmy z myślą spania u znajomej naszego przewodnika, ale nie było wolnych miejsc. Gospodyni przyjęła nas darmowym poczęstunkiem, lokalne pieczywo i przetwory, i poleciła koleżankę, która też prowadzi kwaterę. Nocleg był bardzo wygodny, ale największą atrakcją są miejscowe specjały i jedzenie. Gospodyni w oba wieczory przygotowała dla nas mnóstwo jedzenia, w tym słynne placki chaczapuri. Nie sposób opisać jak bardzo smakuje nam jedzenie w Gruzji. To by był osobny temat! Dodatkowo nasze dzieci pobawiły się z wnuczkiem Pani gospodyni, a my z pomocą tłumacza mogliśmy uciąć małą pogawędkę.

 

 

No ale nowy dzień to i nowe możliwości! A tego dnia mieliśmy wynajęty samochód terenowy z kierowcą do kościoła Cminda Sameba–Gergeti, położonego na wysokości ponad 2000m npm, u stóp góry Kazbek. I to jest prawdziwy raj. Malutka świątynia, zbudowana u stóp pięciotysięcznika pokrytego śniegiem. To są obrazy zapamiętane w głowie na całe życie. Wielkie hale pokryte trawą, ogromne szczyty nad nimi i spokój w małej świątyni Świętej Trójcy. To punkt obowiązkowy wyprawy do Gruzji.

 

 

Popołudniu powrót do kwatery i wyjazd nad miejscowe wodospady. Tutaj pierwszy raz nasza mała Niśka została w samochodzie z wujkiem - przewodnikiem, gdyż spała, a i podejście pod wodospady było dość trudne jak dla dwulatka. Wodospady w śnieżnym korycie były bardzo duże. Nie można ich znaleźć w przewodniku, wiedzą o nich tylko miejscowi. Gospodyni podpowiedziała naszemu przewodnikowi, że tutaj warto przyjechać.

 

 

W drodze powrotnej za namową gospodyni, odwiedziliśmy jeszcze miejsce, gdzie w szczerym polu wybija woda mineralna. Miejsce było totalnie odludne z pastwiskiem i krowami wkoło, a woda wysoko zmineralizowana. Naturalnie gazowana. W europie by tu był kompleks z deptakiem i kuracjuszami a w Gruzji krowy i woda mineralna. Niech tak zostanie! Wieczorem czekała na nas kolacja i pełno lokalnych przysmaków. Przepyszny gruziński ser, chaczapuri z sosem tkemali i kiszone kwiaty lokalnej rośliny. 

 

 

Po kolacji wróciliśmy Gruzińską Drogą Wojenną do Tbilisi, gdzie mieliśmy nocleg w centrum miasta. To jednak nie koniec atrakcji tego dnia. Wieczorem wybraliśmy się na kąpiele termalne w starych łaźniach Tbilisi. To od tych termalnych źródeł miasto ma swoją nazwę. Za małą opłatą mieliśmy mały termalny basen z sauną tylko dla naszej rodziny. Termy w gruzji są strefą prywatnego odpoczynku i wynajmuje się je na określony czas na własny użytek. Zamyka się od środka i 10 minut przed końcem czasu, Pani z obsługi puka do drzwi oznajmiając, że czas się przebierać i wychodzić. Nie trzeba dodawać, że kąpielówki nie są potrzebne do takich kąpieli.

 

Czytaj dalej

 

 

poprzednia     następna

 

Write a comment

Comments: 0