Kopenhaga – zwiedzanie bez końca

 

Kopenhaga to moje miasto z czasów szkolnych. Kibicowałem wtedy duńskiej drużynie piłki nożnej i mówiłem, że kiedyś będę mieszkał w Kopenhadze. Ten wyjazd co prawda nie pozwolił na realizację moich planów, ale teraz mogę sobie wyobrazić co by było gdyby... A tak na poważnie to w tym mieście jest tyle atrakcji, że dwa dni to stanowczo za mało.

 

 

Nasza rodzina zwiedza bardzo intensywnie. Czasami zdarzało się zobaczyć kilka miasteczek w jeden dzień, czasami przejechać ponad 1500km, ale zawsze były przerwy, choćby wymuszone przejazdem z miejsca na miejsce. Tym razem był to spacer uzupełniony licznymi atrakcjami. I mogę śmiało powiedzieć, że tak intensywnego zwiedzania i aktywnego spędzania czasu nie mieliśmy nigdy. Aby to choć w małym stopniu pokazać, poniżej lista atrakcji, które udało się odwiedzić w te dwa dni (mnie samego zaskoczyła ta lista po jej wykonaniu):

 

Ogród Botaniczny, Muzeum Wojska, Zamek Rosenborg, Katedra Najświętszej Marii Panny, Kościół Marmurowy, Cytadela Kastellet, Den Lille Havfrue, Fontanna Gefion, Pałac Królewski Amalienborg, Nyhavn, Ratusz, Ogrody Tivoli (Rutsjebanen, Dæmonen, Himmelskibet), Nyhavn - piwo nocą

 

Pałac Królewski Amalienborg, Muzeum Pałacowe i zmiana warty, Ogrody i wybrzeże Amalienborg, Nyhavn - port, Ratusz i stare miasto, Budynek Sądu, Zamek Królewski Christiansborg, Stajnie królewskie, Ogrody i Biblioteka Narodowa, Łodzią - Kanał przy Christiansborg - Nyhavn - Gmach Nowej Opery Królewskiej na Holmen - Statek floty królewskiej - Muzeum Morskie - kanały Christianshavn, Ogrody zamku Rosenborg

 

Dzień I:

 

Dzień pierwszy zaczął się wcześnie rano jak na urlop i wypoczynek. Wstaliśmy o 8:00 i o 9:00 byliśmy już "na spacerze". Pierwsza atrakcja to ogród botaniczny, zwiedzanie bezpłatne, a zbiory całkiem pokaźne. Szczególną uwagę zwróciły ogromne szklarnie z tropikalną roślinnością. 

 

 

Po ogrodach przyszedł czas na Zamek Rosenborg. Nie było to jednak takie łatwe, gdyż nie mogliśmy znaleźć wejścia i próbując się dostać od frontu, udało nam się zwiedzić Muzeum Wojska duńskiego. Na wystawę musiał nas odprowadzać uzbrojony żołnierz, gdyż była na terenie miejscowych koszar. W Zameku Rosenborg, kupiliśmy łączony bilet ze zwiedzaniem pałacu Amalienborg. Rosenborg otoczony jest wspaniałymi ogrodami i raczej przypomina pałac niż warownię. W środku dawny wystrój i ciekawe zbiory historyczne. Zamek choć najmniejszy z grona trzech najpopularniejszych, to muszę przyznać, że podobał mi się najbardziej. Budowla jest raczej nieduża, za to posiadająca strzelistą wieżę i w otoczeniu ogrodów, sprawiała wrażenie jakby była usytuowana gdzieś daleko poza miastem, a nie w samym centrum.

 

 

Po chwili odpoczynku w ogrodach udaliśmy się na spacer do najsłynniejszego pomnika w mieście - Małej Syrenki. Nim jednak to nastąpiło przeszliśmy przez Kościół Marmurowy i dotarliśmy do cytadeli Kastellet. Otoczona jest fosą w kształcie gwiazdy, a na wałach obronnych znajdują się armaty. Miejsce jest zaskakująco spokojne i nie zbyt mocno odwiedzane przez turystów, choć znajduje się przy Syrence. Jednak wystarczy przekroczyć ulicę i przejść kawałkiem wybrzeża, aby stać się uczestnikiem turystyki masowo zorganizowanej.

 

 

Najpierw sklepy z pamiątkami. Syrenka z plastiku, Syrenka z kamienia, smutna, wesoła, ruszająca oczami i w kolorach tęczy. Jak już człowiek to przebrnie, to potem tłum Azjatów na wyścigi robi sobie fotki i krzyczy odbierając cały urok pomnikowi. Powinni tego zakazać. I tak już Syrenka siedzi na kamieniu oddalona od brzegu, bo na nią kiedyś turyści włazili. Nie lubię takich miejsc, a właściwie takich turystów. Autokar, stop, wysypują się, szybkie fotki, wsypują i dalej zwiedzić Europę w dwa tygodnie. 

 

Czasami zdarza nam się jadąc, gdzieś nad brzegiem morza zatrzymać tylko po to aby zrobić zdjęcie, jednak tutaj to co innego. W tym czasie kiedy przy Syrence trwała bitwa, my siedzieliśmy na ławce na małym wzgórzu i jedliśmy drugie śniadanie. Syrenka wyglądała przepięknie z oddali na tle portu i morskiej zatoki. Ten widok w zasadzie najlepiej określa jej oryginalna nazwa - Den Lille Havfrue, tak lekko, tak niewinnie, pięknie... Żegnając się z naszą Lille Havfrue, czekała nas jeszcze jedna niespodzianka.

 

Na końcu nabrzeża znajduje się najwspanialsza fontanna w mieście - Fontanna Gefion. Gefion była w mitologii nordyckiej boginią urodzaju i rolnictwa. To ona po poślubieniu Odyna, dała początek królom Danii. Duży posąg i spadająca kaskadowo woda doskonale przedstawiają siłę bogini i jej mitologiczne znaczenie. W drodze do parku rozrywki przeszliśmy jeszcze przez kanał portowy w Nyhavn. To miejsce, pełne życia, pozwalało sobie wyobrazić jak ważną rolę spełniał niegdyś ten kanał przeładunkowy, a dziś miejsce spotkać mieszkańców miasta.

 

 

Około godziny 16 dotarliśmy do miejskiego parku rozrywki - Ogrodów Tivoli. Początki parku mają znaczenie polityczne, gdyż założyciel otrzymał ziemię od króla, tłumacząc mu, że jak ludzie dobrze się bawią to nie myślą o polityce. Myślę, że tam myśl spokojnie się sprawdza pod dzień dzisiejszy. O tyle o ile szwedzki Liseberg, był wspaniałym parkiem dla dorosłych, ten był najlepszy dla Szymona.

 

 

Tylko 4 atrakcje były dla niego niedostępne, za to mógł szaleć na kolejkach górskich i dobrze to wykorzystał. Jedna z najstarszych drewnianych kolejek europy Rutsjebanen oraz szybki Orient Express należały do jego ulubionych. Oczywiście były też atrakcje dostarczające wrażeń, dla dorosłych jak chociażby rollercoaster Dæmonen czy najwyższa karuzela świata - Himmelskibet. Karuzela ma 80m i widać z niej przepiękną panoramę miasta. Pozostaliśmy w parku, aż do zamknięcia o północy i pokazu sztucznych ogni. 

 

 

Jak dało się przewidzieć nasze aktywne spędzanie czasu sprawiło, że dzieciaki zasnęły tuż po wyjściu z parku, a Szymon jeszcze przed pokazem fajerwerków. Zabraliśmy ze sobą chustę do noszenia dzieci, więc zawiązałem Weronikę na brzuchu, a Szymon zasnął przykryty w wózku. Tak mogliśmy spokojnie wracać do mieszkania... ale... i wtedy padło pytanie... "Daria ja uwielbiam nabrzeże w Nyhavn, a pewnie już nie będzie okazji aby zobaczyć je nocą... może...".

 

 

Daria się zgodziła i o 2 w nocy siedzieliśmy na nabrzeżu, patrząc na port i kolorowe kamienice, popijając miejscowe piwko. Dzieciaki w tym czasie spały spokojnie obok nas. Może i mało odpowiedzialne? Ale właściwie dlaczego? Skoro dzieci po pełnym frajdy dniu bezpiecznie spały koło nas, mogliśmy się cieszyć tą chwilą wszyscy razem. Takie chwile to skarb i nie oddam ich za żadne marudzenie świata!  

 

Dzień II:

 

Ponieważ poprzedniego dnia dotarliśmy do domu o 4 rano, postanowiliśmy pospać troszkę dłużej i wstaliśmy dopiero o 10. W planach na dziś mieliśmy zwiedzanie największego pałacu królewskiego - Amalienborgu. Zbiory muzealne nie robiły takiego wrażenia jak sam budynek. Jest ogromny! Złożony z czterech części i każda ma inne znaczenie. Dla dzieci atrakcją była zmiana warty przed budynkiem mieszczącym parlament duński. 

 

 

Następnie spacerem przeszliśmy przez kopenhaską starówkę, podziwiając starą zabudową z ratuszem miejskim. Następnym celem naszego spaceru był zamek Christiansborg, otoczony wąskim kanałem wodnym. Nie mieliśmy w planach, aby zamek zwiedzać, raczej chcieliśmy obejrzeć go z zewnątrz. Udało nas się dostać do Królewskiej Stajni, równie słynnej jak wiedeńska. W środku oglądaliśmy konie oraz wspaniałe karety. Duńczycy są strasznie dumni z kopenhaskiej szkoły ujeźdzania konii. W zasadzie zmęczeni dniem poprzednim nie mieliśmy już większych planów.

 

 

Chcieliśmy znaleźć mały park i odpocząć lub zwyczajnie posiedzieć. Doskonałym rozwiązaniem okazała się wycieczka małą łodzią turystyczną po kanałach miasta oraz zatoce morskiej. Cena była naprawdę przystępna jak na godzinny rejs. 

 

 

Łódź przepływała przy Gmach Nowej Opery Królewskiej na Holmen oraz przy nowoczesnym statku floty królewskiej. Najważniejszym jednak punktem i najbardziej atrakcyjnym były kanały dzielnicy Christianshavn. Sprawiały wrażenie małej Wenecji. Miejscowi mieszkańcy, przesiadywali na swoich łódkach lub motorówkach i popijali zimne napoje. Zdarzali się też grający w szachy, rozmawiający czy też czytający gazetę. Niby takie proste czynności życia codziennego, ale to właśnie po nich można było się domyślić, że życie tutaj skoncentrowane jest w około kanału. Był pewną formą kręgosłupa nadającego dzielnicy obecny kształty i wygląd. Tak zakończyliśmy naszą skandynawską przygodę.

Czytaj dalej

 

 

poprzednia   następna

 

 

Write a comment

Comments: 0