Kemping w Chorwacji – autostop... w drogę! 

 

Wrześniowy czas to tak jak w poprzednim roku wyjazd na kemping z Eurocampem. Tym razem padło na Istrię w Chorwacji, aby nie ciągać dzieciaków za daleko. Ponieważ zdecydował się zabrać z nami mój brat, to mieliśmy 6 osób i 5 miejsc w samochodzie. Nie ma jednak to tamto, postanowiłem, że dojadę stopem.

 

Podróż rozpocząłem od przejazdu busem na autostradę M7 w Budapeszcie. Po około 30 minutach łapania, miejscowy Węgier podrzucił mnie nad Balaton, na początek dobre i to pomyślałem. Szybko znalazłem się nad tym węgierskim morzem i łapałem dalej. Tutaj zaczęły się schody... Węgrzy na wakacje jadą nad Balaton... nikomu nie w głowie Chorwacja.

 

 

Czas łapania następnego stopa to dwie godziny i dużo niecenzuralnych słów w międzyczasie. Na szczęście zawsze znajdzie się jakaś dobra dusza i wybawiając mnie z opresji, miła Węgierka mieszkająca na co dzień w Marrakeszu, podrzuciła mnie pod samą granicę chorwacką. Pomyślałem, że teraz to już jedna autostrada i będzie łatwo. 

 

Oj jak się pomyliłem! To nie był czas na stopa, autostrada była pusta... a co dopiero parking przy niej. Po dwóch godzinach czekania już byłem bliski załamania i obmyślałem, czy tu jakoś przenocuję... gdy nagle na słupie od znaku, tam gdzie stałem, zauważyłem napis „Never give up!” i 127 kresek markerem. Od razu pomyślałem o tym towarzyszu niedoli i zrobiło mi się lepiej. 

 

 

Już dwie godziny później zatrzymał się serbski kierowca tira i zaproponował podwiezienie do Lublany na Słowenii. Pomyślałem, że to co prawda nie w moim kierunku, ale zawsze do przodu. Serb miał tylko jeden warunek, mam rozmawiać z nim po niemiecku, gdyż angielskiego nie zna. Czas zleciał nam bardzo szybko, ponieważ zboczyłem troszkę z trasy otrzymałem od niego mapę. Na miejscu byliśmy już o 19???!!! I robiło się ciemno. Serb proponował, że może mnie przenocować. Otworzył też lodówkę w której było 5 flaszek wódy i z uśmiechem powiedział „Wochenende!”.

 

Ja jednak miałem zamiar jeszcze choć zbliżyć się do wybrzeża. Gdy tylko stanąłem i zacząłem łapać stopa zatrzymał się pierwszy samochód na niemieckich blachach. Zapytałem czy mnie podwiozą w okolice Triestu, Kopru, Izoli czy Piranu, gdyż tam już by mógł po mnie wyjechać tato. Na to dziewczyna, która kierowała powiedziała, że nie ma pojęcia o czym mówię, ale oni jada do Porecia w Chorwacji i jak chce to mogę się zabrać. 

 

 

Jaki nieziemski fart! Przecież to dokładnie tam gdzie miałem dojechać, 5 km od kempingu. Otworzyli drzwi, zgarnęli puszki po browarze z siedzenia i pojechałem. Na starcie otrzymałem piwko i serdeczne przywitanie w niemieckim języku. Dwie dziewczyny i chłopak, jechali do Chorwacji na weekend, aby zabalować. Po angielsku mówiła tylko jedna z nich, gdyż była ze Szwecji, więc wszyscy uznali, że niemiecki będzie ok. Na początku szło ciężko, ale po trzecim piwie dialog był płynny jak nigdy. Ponieważ w Poreciu byliśmy o 22, zaproponowali mi nocleg w ich apartamencie. Odmówiłem jednak i podziękowałem za miłą podróż. Godzinę później byłem już na tarasie domku kempingowego. Troszkę nerwów, ale jaka wspaniała przygoda!

Czytaj dalej

 

 

poprzednia   następna

 

 

Write a comment

Comments: 0